Travel With Us

"Life is either a daring adventure or nothing at all."

Dirt powraca! Jednak ani jako Dirt Rally 2, ani jako ważny następca Dirta 3. Czym zatem Dirt 4 tak faktycznie istnieje także komu wolno go polecić?

Codemasters to jednak lubi zaskakiwać. Dirt Rally był długo noszony w tajemnicy, a świat dowiedział się o nim dopiero podczas debiutu w Steam Early Access. Dirt 4 nie był chyba sekretem, lecz w aktualnym sukcesu niespodziewany wykazał się kierunek, który obrali deweloperzy. Bo kto spodziewał się, że po skończeniu jednej z najprawdziwszych gier rajdowych w spraw Brytyjczycy zamiast przykręcić śrubę, obiorą przeciwny kierunek? Ja nie.

W efektywny sposób że się dziwić. Dirt Rally z całkowitą pewnością nie był produkcją dla całych. Osobiście bez kierownicy do niej nie podchodziłem dodatkowo takie zachowanie radziłem każdemu, kto pytał mnie o opinię. Zapaleńcy mieli do pokonania niezły próg wejścia, bo poprzeczka z zakresem trudności wisiała wysoko. Pewnie się nie zdziwicie, iż tymże wraz nie jest obecnie tak że. Co dużo, tym całkowicie do innego Dirta podejść można jeszcze z padem. Również o zgrozo, to nawet bardzo wychodzi.

Regułą jest, że twórcy gry dostali trochę zeza również indywidualny produkt nadal dostarczają do fanów symulacji, ale tym zupełnie chcą i sprawić, żeby i rajdowcy z mniejszym zapałem nie czuli się pokrzywdzeni. Dlatego też Dirt 4 dysponuje aż dwoma rodzajami jazdy. Pierwszy z nich stanowi całkiem bardziej praktyczny, choć nie stanowi ostatnie ten jeden system zarządzania, jaki potrafimy z Dirt Rally, na co najistotniejsi fani z całkowitą śmiałością będą kręcić nosem. Nadal jednak twierdzę, iż w obecny rada najlepiej rozgrywa się z zastosowaniem kierownicy. Natomiast tym razem posiadamy i różny system. Prostszy. Łatwiejszy. Dużo dużo miły dla tych, którzy po prostu chcą usiąść sobie na leżance również spędzić kilka przyjemnych chwil z grą wyścigową w sile głównej.

Co najistotniejsze, prostszy sposób sterowania absolutnie nie tworzy z gry Need for Speeda – sprawia jednak, że auto zdecydowanie lepiej łączy się do powierzchni, dzięki czemu trudniej stracić nad nim rządzenie oraz zaliczyć efektywnego dzwona, choć nadal się da. W zależności od preferencji bardzo dokładnie ustawić można w czym oczekujemy pomocy, a gdzie chodzimy „na całość”, dzięki czemu rozgrywka jest wystarczająco elastyczna i żadne wspomagacze nie są przymusowe. Choć uwielbiałem Dirt Rally na kierownicy, przy Dirt 4 specjalnie najwięcej czasu spędzałem grając padem, by testować nowy projekt jazdy. Kupi on na łatwą drogę oraz zajmowanie zadowalających wyników bez godzin treningu. Bądźmy natomiast szczerzy – jeśli marzycie o wszystkim panowaniu nad autem w trudnych warunkach, rzucaniu się z koleinami błota czy śniegu oraz prowadzeniu aut z szerokich, szutrowych poślizgów, nie obejdzie się bez kierownicy i symulacyjnej formy zabawy. Plus to niezależnie czy chcecie akurat wariować po rajdowych oesach czy wystartować w przeciwnych dyscyplinach.

Również tu właśnie pojawia się słowo klucz względem nowości w Dirt 4. Codemasters doskonale ma czasy swojej świetności. Dirt 2 czy Dirt 3 oferowały wtedy całe spektrum zróżnicowanych wyścigowych dyscyplin. Twórcy nieśmiało, ale uczynili jednak krok w aktualnym celu, wprowadzając tym zupełnie do zabawy obok rajdów i rallycrossu i takie szczegóły jak wyścigi samochodów terenowych, rajdową szkółkę czy poboczne minigierki grane w aktualnym jednym, rajdowym centrum. Wystartujecie tam w kolekcji wyzwań dla Małą czy postaracie się przewrócić jak wiele ustawianych na trasie bloków podczas jednego przejazdu. Niestety, to dopiero dodatki. Zawody off-roadowe nie są tak rozbudowane, a ponadto tras jest tam zaledwie mało na krzyż. Nie odda się też przemilczeć braku hillclimbu – licencja na Pikes Peak jest co prawda w rękach Sony, a jednak mogliśmy ścigać się po nieprawdziwych trasach oraz również byłoby właściwie.

Dirt 4 oferuje za to wiele bardziej rozbudowany oraz złożony tryb kariery, który mozolnie przeprowadza nas przez niższe sztuki również idzie na przedstawienie się ze całymi procesami zarządzania wyścigowym zespołem. Zaś stanowi tego coś wysoce niż ostatnio – i wciąż możemy również dobierać sobie współpracowników, jak oraz kierować pracami dotyczącymi ulepszeń do auta, co również zawierać umowy sponsorskie. Tym jednocześnie jednak chodzi nie zmusza do żmudnego grindu, obejdzie się też bez oszczędzania na odpowiednie auto. Ekonomia jest uproszczona, a ceny podbite, dzięki czemu już możemy dorobić się niezłego budżetu, kiedy również mało aut w garażu na łatwy początek. Między innymi to odpowiednio wtedy zrobiło, że kariera naprawdę bardzo interesuje oraz wciąga do ekranu na pełne godziny. Jesteśmy tutaj kilka rajdowych cech również zróżnicowane zawody nie wyłącznie w rajdach, ale też nowych dziedzinach, powinien więc sukcesywnie uzupełniać braki w garażach.

Tym zupełnie możemy jednak nabywać także samochody używane. Codemasters opracowało lek na przykład aukcji, na których sprawiamy używane samochody – wszystkie są dokładnie opisane, do umieszczonych w nich strony, aż po długą historię wozu. W ofertach można przebierać do woli, i co najważniejsze zakupione auta ulepszać montując lepsze stronie pokroju sprzęgła, hamulca czy silnika. Co do jednych aut, znajdziecie tutaj kilkadziesiąt modeli – także tych klasycznych, z lat 70-tych, przez grupę B, auta off-roadowe aż po nowoczesne rajdówki, choć nie prosto z klasy WRC, bo na to dziś Codemasters licencji nie ma. Ale spokojnie. Jest Mitsubishi, jest Subaru, jest Krótki Cooper, jest Lancia Delta - są w odpowiedzi wszystkie auta, których pragniemy do pewnej zabawy.

W kwestii tras, Dirt 4 stawia raczej na minimalizm. Jesteśmy tu pięć krajów – ścigamy się w Szwecji, Walii, USA, Hiszpanii oraz Australii, przystępuje do bieżącego trochę torów do rallycrossu oraz landrush. Szału zatem nie ma, dobrze jednak, że dane kraje dzielą się od siebie diametralnie, bo kompletnie czym innym jest przebijanie się przez śnieg po szwedzkich oesach, oraz czym drugim jazda po australijskich bezdrożach czy walijskich lasach. Niestety – zapomnijcie o śmiganiu po lodowatych, górskich serpentynach w Monte Carlo, bo choć droga istniała w Dirt Rally, tym zupełnie jej wyszło, nad czym ubolewam chyba najbardziej.

Pisząc o Dirt 4 nie można przemilczeć debiutu Your Stage, a to modułu tworzącego drogi w sposób proceduralny. Na papierze to znaczna nowość, bo w rajdach nie jeździ się na pamięć – tworzenie wiec nowych tras na potrzeby chociażby zmagań ze naszymi to niezwykłe posunięcie, bo pojedynek wcale nie rozbije się to o znajomość trasy. I możemy stwierdzić sam jak duży planuje żyć wytwarzany odcinek oraz jako dużo skomplikowany, dzięki czemu dopasujemy go do sztuk oraz wymagań. W praktyce, to wprawdzie jakby zalążek dobrego wpływu na dolę, i technologia musi pozostać jeszcze dopracowana. Chodząc po drogach zrobionych z Your Stage można narzekać na monotonię, gdyż nie są one ani widowiskowe ani szczególnie charakterystyczne. Co gorsza, edytorowi daje się czasem dwu lub nawet trzykrotnie wygenerować u siebie odpowiednie sekcje zakrętów, które dzielą się od siebie tylko kilka. Trudno zatem na obecny sezon rozmawiać o rajdowej rewolucji pod tym względem, chociaż toż z całkowitą pewnością niezła ciekawostka.

A kiedy robi Dirt 4? Pewnie doskonale wiecie, że Dirt Rally nie był najpiękniejszy, choć specjalnie stylizowany w raczej szarawą, wypłowiałą kolorystykę. Dirt 4 robi mały krok do przodu pod względem kolorów, ale raczej tkwi w mieszkaniu pod względem technologii. A wtedy koniec szybko widać. Mi to osobiście nie przeszkadza, bo gry wyścigowe muszą pracować, natomiast nie wyglądać… chyba, że nie rozmawiamy o pracach symulacyjnych, oraz tychże skierowanych do fanów gier zręcznościowych. A tym jednocześnie Dirt 4 się nie w obecną kategorię także łapie. Również powiem wprost, w porównaniu do prac pokroju Forzy Horizon 3, wizualnie pomiędzy obydwoma zabawami jest silna przepaść. Modele aut także się jakoś bronią, ale tekstury drzew czy elementów otoczenia już nie lekko kłują w oczy. Całkiem nieźle wypadają za to efekty pogodowe – gęsta jak mleko mgła wygląda trochę jak z komiksu, ale za to kładzie na drodze nieźle popalić. https://pobierzgre.org/logiczne/

Dirt 4 to wymarzona rajdowa gra, ale część fanów Dirt Rally zapewne żyć niezbyt zadowolona. Szczególnie ci, jacy nie lubią kompromisów. Nie odda się mieć za ogon dwóch srok. Z gry wyleciał hillclimb, nie przechodzi w niej więcej dobrych relacji z Monte Carlo. Uważamy za to nadal fajniejszą karierę, ciekawostkę w stronie generatora tras, wyścigi off-road oraz rodzaj sterowania dla miłośników zręcznościowej zabawy – jednocześnie zabrakło gdzieniegdzie więcej torów czy dyscyplin. W wyborze konsola + pad całość zbiera się tak dobrze, choć gdzieś tam czuję, że bardziej zajmował się, gdyby Dirt Rally 2 powstał osobno, a Dirt 4 oddzielnie, nawet w coraz bardziej zręcznościowej wersji. Twórcy mogliby więc też mocniej poszaleć z zawartością, na co w obecnym czasie nie wystarczyło im może odwagi. Zagrać? Jeśli lubisz pojeździć rajdówkami na konsoli, to pewnie trzeba. Działa jest bliższa niż Dirt Rally oraz wartościowsza z rajdowej konkurencji. Natomiast to chyba wystarczająca rekomendacja.

Ocena użytkowników 8/10

Wymagania sprzętowe DiRT 4

Minimalne: Intel Core i3 3220 3.3 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GT 440/Radeon HD 5570 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i5 4690 3.5 GHz/AMD FX 8120 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 780/Radeon R9 390 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Ciągle wzdychasz do Tekkena 3 i marzy ci się godny następca? Zagraj w Tekkena 7. Mordobicia 3D to dla ciebie niezbadany teren? Zagraj w Tekkena 7.

Mogłoby się wydawać, że dwa wymiary na skuteczne zdominowały gatunek konsolowych bijatyk. Soul Calibur nie daje znaku życia, o Virtua Fighter pamiętają tylko najzagorzalsi fani, Dead or Alive 5 obrał kurs na niepewne wody zwane "free to play", zaś Super Smash Bros., Dragon Ball Xenoverse czy nawalanki spod znaku Naruto Shippudden to wprawdzie trochę inna bajka. Obecnie oczy fanów mordobić są skierowane przede ludziom w charakteru dwuwymiarowych tworów Capcomu (Street Fighter V, nadchodzący Marvel vs. Capcom: Infinite), NetherRrealm Studios (Mortal Kombat X, Injustice 2) i Arc System Works (Gulity Gear, BlazBlue), ale Namco Bandai ze bliskim Tekkenem 7 właśnie udowodnił, że gra o tytuł Króla Żelaznej Pięści wciąż nie dobiegła końca. A toż właśnie najnowszy Tekken ma okazję skupić na sobie uwagę weteranów serii jak również zupełnych nowicjuszy, czekających na efektowne walki i wielkość grze do poznania.

Od premiery kanonicznego poprzednika z "szóstką" w urzędzie minęło już dziesięć lat (wersja arcade), co bynajmniej nie oznacza, że seria Tekken była cały czas w polu. Namco Bandai przez ostatnią dekadę całkiem solidnie wykorzystywało swoją flagową markę, wypuszczając kilka wersji Tekken 6 i Tekken Tag Tournament 2, tworząc karciankę, bijatykę free to play i trochę innych kilka lub bardziej atrakcyjnych eksperymentów. Tekken 7 został wezwany do występowania w 2015 roku również jednak na grupę konsolową przyszło nam czekać przez dwa biega (po drodze pojawiła się rozszerzona edycja zarezerwowana dla salonów gier), to skutek końcowy nie pozostawia wątpliwości, że developer nie próżnował.

Tekken 7 to gra, na jaką warto było wyglądać niezależnie z tego, czy zjedliśmy zęby na starych częściach, czy tylko zaczynam naszą przygodę z tą częścią; lubimy samotną naukę długich kombinacji, sieciowe turnieje, luźne stawianie na kanapie, czyli po prostu wybieramy się przekonać, co słychać u patologicznej rodziny Mishima a reszty Tekkenowej ekipy. Najnowsze dziecko Namco Bandai to zwiększona, dopracowana i spełniona po brzegi treścią gra, jaka nie pozwoli oderwać sie od konsoli (albo peceta) przez długi godzina. Nie wszystko się udało oraz wiele czynników można by opisać w czystszy rozwiązanie, ale pomimo wad Tekken 7 to niesamowity chętny do urzędu najlepszej bijatyki minionych lat.

Gdy mieliście wówczas do czynienia z Turniejem o Tytuł Króla Żelaznej Pięści, to gra w Tekken 7 nie powinna stanowić dla was zaskoczeniem. Zatem w dalszym rozwoju trójwymiarowa bijatyka, w której dzielą się m.in. side-stepy, juggle również długie kombinacje ciosów – jeżeli przywykliście do Street Fightera czy Mortal Kombat, toż potrzebujecie zapomnieć o wielkich projectile'ach i realizowaniu ćwierć/półkółek na padzie. Kule ognia czasami przelecą przez ekran (głównie za sprawą gościnnego występu Akumy), ale takie razy wybór nie są esencją gry w grze Namco Bandai.

Tekken 7 zachował ducha wcześniejszych odsłon, co nie oznacza, że obyło się bez rozwinięcia (oraz oczywiście teraz bardzo skomplikowanego) systemu. Przypadkiem są nowoczesne metody dawane w stylu Rage, czyli Rage Art i Rage Drive. Że nasz zawodnik zbiera baty, i życie uszczupli mu się do jakiś 25 procent, możemy zaczerpnąć ze specjalnego ciosu (Rage Art), który istnieje tymże ważniejszy, im trochę energii otrzymuje się na pasku życia. Alternatywą dla Rage Art jest Rage Drive – potężna, ale często ryzykowna technika, która mówi nasze "zadanie" niebieską aurą spowijającą naszego zawodnika. Kolejną informacją jest Power Crusher – technika pochłaniająca ciosy mid i high, ale przegrywająca z ciosami low i rzutami. Całe te zmian są świetne rozwinięcie Tekkenowej mechaniki a co najistotniejsze, nie są istotne wyłącznie dla weteranów serii. Przykładowo Rage Arts można przypisać do jednego przycisku, dzięki czemu nawet największy laik, który pozna swoją zasadę działania Rage Mode, będzie mógł odpalić widowiskową, i do tego skuteczną technikę bez potrzeb zapamiętywania konkretnych sekwencji.

Widać wyraźnie, że Namco Bandai nie chciało dedykować swojej gry wyłącznie fanom pamiętającym początki części z 1994 (!) roku. Bo jednak więc oni daleko docenią starania developera, który wprowadził na płytę mnóstwo treści, niedzielny fan bijatyk także nie powinien narzekać na ekskluzywny rodzaj i za duży próg wejścia. Tekken 7 nie prowadzi za rączkę także nie oferuje łopatologicznych tutoriali, ale obecność trybu Practice należy odpowiedzieć na atut. Przystępnym wejściem do świata Tekkena jest dodatkowo wyjątkowy tryb fabularny, który dodatkowo mówi co coś o jednych technikach. Jego podstawową wartością jest przecież – co oczywiste – opowiadanie historii rodu Mishima. Fabuła Tekkena 7 odbywa się po wydarzeniach z "szóstki", choć narracja nie jest banalna również akceptuje nas zabierać w historia. Story Mode to rzeczywiście mieszanka filmików, statycznych obrazków z nudnym narratorem w środowisku i obowiązkowych pojedynków, na jakie wielu fanów części z pewnością ostrzyła sobie zęby. Niestety choć sam pomysł zarabia na pochwałę, wtedy w analizie nie istnieje obecnie tak różowo. Fajnie, że poznajemy dalsze losy (a czasem powracamy do przeszłości) kultowych postaci, z patologiczną rodziną Mishimów na czele, jednak liczba absurdów, nudnych przerywników również nic niewnoszących walk sprawia, iż w końcowym rozrachunku traktuję Story Mode jako zmarnowany potencjał również "grę" na indywidualny wieczór. https://pobierzgre.org/przygodowe/

O znacznie lepiej interesowałem się w aktywnym trybie Arcade, gdzie stajemy do akcji z pięcioma występującymi po sobie przeciwnikami. I już absolutnym strzałem w dziesiątkę zaprezentował się niepozorny Treasure Battle. Ta wiążąca zabawa wierzy w gruncie pracy na rozgrywaniu kolejnych akcji oraz kupowaniu skrzynek ze skarbami, w których szukamy lokalną walutę, elementy stroju lub inne upiększacze interfejsu. Niby nic wielkiego, tyle tylko, że Tekken 7 jest WYJĄTKOWY pod względem możliwości dostosowywania wyglądu formie (zaś nie tylko) do naszych potrzeb. To aktualnie nie te sezony, kiedy Jin kojarzył się z gołą klatą i ognistymi portkami, a Paul Phoenix był synonimem motocyklisty z imponującą blondfryzurą. W różnym Tekkenie możemy zmienić praktycznie wszystko w aparycji ulubionego zawodnika. I jeśli planujecie, że Tekken Tag Tournament 2 na Wii U przesadzał, ubierając Ganryu w strój Bowsera albo Heihachiego w Mario, to okres zwariowania Tekkena 7 zapewne być dla was szokiem. Dość powiedzieć, że w "siódemce" możemy kupować/odblokowywać okulary słoneczne, komiczne nakrycia głowy, sukienki (unisex), buty, karabiny, zbroje również wszelką masę zakręconych dodatków w sposobie wielkiej pizzy przyklejonej do pleców naszego ulubieńca. Poszerzanie kolekcji akcesoriów również elementów garderoby to wbrew pozorom dobra zabawa, oczywiście pod warunkiem, iż nie jesteśmy purystami przyzwyczajonymi do klasycznego wyglądu poszczególnych bohaterów. Tak czy inaczej, Treasure Battle może wciągnąć na dalekie godziny także jest wspaniałą odskocznią od nowych trybów. Zdobycie każdych przedmiotów zajmuje prawdopodobnie absurdalną ilość czasu, jednak można napotkać w necie na zwykłą drogę zarabobienia fortuny w Treasure Battle bez konieczności rozgrywania kolejnych etapów. Wystarczy mieć kontroler z opcją turbo, wybrać Katarinę oraz stworzyć, by wszystek okres spamowała combo 44444.

Tekken 7 stanowi idealną propozycją dla samotników, a nie odda się ukryć, że esencją wszelkich bijatyk są starcia z ciekawym przeciwnikiem. "Siódemka" posiada w obecnym elemencie dużo do powiedzenia, także w sferze lokalnej (kanapowe granie smakuje jak kiedyś) kiedy oraz online. Kilka dni po premierze matchmaking i lagi płynące z połączenia sieciowego były bardzo intensywne, jednak trzeba być pozytywnej wiedzy również mieć na ostatnie, że Namco Bandai będzie prowadziło strukturę sieciową, która z pewnością przyciągnie masę użytkowników. Skoro jest tutaj wiele atrakcji: od szybkich, pojedynczych walk, przez walki rankingowe, aż po turnieje dla ośmiu graczy. Warstwa sieciowa Tekkena 7 jest czytelna również uprzejma dla użytkownika, jaki może podejrzeć stopień zaawansowania przeciwnika również szybkość jego sygnału. Możliwość zakładania własnych turniejów, dla mężczyzn z listy znajomych czy zupełnie innych graczy, to inne doskonałe rozwiązanie. Krótko mówiąc, Tekken 7 jest wszystko, czego bym sobie życzył po sieciowej bijatyce. A gdy tylko twórcy uporają się ze obowiązującymi problemami (aktualizacje są dużo niż dobre), to nic nie pozostanie na granicy, by regularnie sprawdzać swój poziom w starciu z graczami z nowego kraju świata.

Jeżeli wyrośliście na Tekkenie i dalej wahacie się, czy warto sięgnąć po "siódemkę", więc czym już porzućcie wątpliwości. Tekken 7 to daje kompletna prawie w jakimś aspekcie. Tradycyjna u podstaw, ale doskonale rozwijająca sprawdzoną formułę i sprawiająca całkiem inne mechanizmy. Mnóstwo treści do odblokowania (oprócz ciuchów i gadżetów m.in. wszystkie filmiki z ostatnich gier) wtedy nie tylko miły dodatek, ale ważna motywacja do bycia długich godzin na tworzeniu kolejnych skrzynek. Niestety "siódemka" pamięta i swoje za uszami, żeby tylko przypomnieć bardzo ostry i nieprzemyślany tryb fabularny czy efekciarską, ale niezbyt imponującą oprawę graficzną. Gra używa na silniku Unreal 4 i choć niektóre techniki wywołują efekt "wow", toż nie napiszę, że wygląd samych stron czy aren zrobił na mnie dobre wrażenie. To oczywiście nie przekreśla przyjemności czerpanej z jednego mordobicia. W niniejszej spraw Tekken 7 to dobra siła również praca obowiązkowa dla miłośników gatunku jak oraz młodych pragnących zasmakować w trójwymiarowych bijatykach XXI wieku.

PS. Tekken 7 w klas na konsolę PlayStation 4 posiada wsparcie dla gogli VR, o czym mówi artykuł na okładce oraz zawodowa zakładka w menu gry. Podpinając PSVR do konsoli możemy zyskać z VR Viewer i VR Battle. Pierwszy dodatek więc nic innego jak możliwość oglądania wybranej osobie (np. po zakupieniu fikuśnego kostiumu) z wszystkiej możliwej strony. Z zmiany VR Battle to styl treningowy, w którym przyciągamy lub oddalamy kamerę, włączamy slow motion itp. Żaden z ostatnich dodatków nie stworzył na mnie wrażenia i że, że zostały nałożone na szybkość z sprawą o wyposzczonych posiadaczach PSVR. Ot, niewiele znacząca ciekawostka.

Ocena użytkowników 7/10

Wymagania sprzętowe Tekken 7

Minimalne: Intel Core i3-4160 3.6 GHz 6 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660 lub lepsza 60 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i5-4690 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 1060 lub lepsza 60 GB HDD Windows 7/8/10 64-bit

Najsłynniejsza seria realizowane przez Telltale doczekała się swojej kolejnej odsłony. Jak wypada trzeci sezon Żywych Trupów w klasy interaktywnej?

Telltale Games udało się aż dwukrotnie sprzedać nam tenże sam produkt – drugi etap The Walking Dead w wartości powielał elementy wielkie z podstawowej kolejności także nie zebrał podobnego poklasku co przygody Lee Everetta. Oczywiście przyszło wcielać nam się w następującą bohaterkę, jednak Clementine przecież znaliśmy bardzie dobrze. Mała dziewczynka z rozwojem czasu wyrosła na znaczną nastolatkę, produkt bliskich czasów – ocalałego, który siłą woli, opanowaniem i przede wszystkim znajomością zasad rządzących światem opanowanym przez zombie, zawstydzić potrafiła w nowym etapie niejednego dorosłego. Żeby przecież być dość szczerym, to przeboje Clementine z drugą częścią szczególnie nie zapadły mi w świadomość. Oczywiście niezapomniany cel i pełny wydźwięk stał w mojej głowie, aczkolwiek o ile historię Lee jestem w stopniu z pamięci powtórzyć krok po kroku, tak perypetii jego byłej podopiecznej już nie. Pierwszy sezon postawił poprzeczkę wysoko, drugi lekko przynudził, więc ostudził zapał fanów. Deweloper pamięta zawsze szansę się zrehabilitować, a The Walking Dead: A New Frontier to nic innego, jak nowa szansa Telltale Games na zrobienie na nas wrażenia. Gdy na środowisku poprzedników wypada najnowsza kolekcja?

Jak przystało na „pilot” pierwszy odcinek przybliża nam sytuację, jest nowe form i robi mechanikę. Telltale Games postanowiło podtrzymać tradycję „ograniczonej ciągłości” w ramach swojego flagowego produktu jakim jest The Walking Dead. Co wtedy nazywa? Jesteśmy nowego głównego bohatera, którego poczynaniami kierujemy – to Javier Garcia, niegdyś niepoważny i szybki awanturnik, dziś siłą rzeczy opiekun bratowej i dwójki nastoletnich dzieci kolegę z ważnego małżeństwa (wiem, wiem – to trudne). Pierwsze sceny trochę przynudzają, co jest zupełnie zrozumiałe. Goręcej zakłada się mniej daleko w zabiegu a na wyniku, chociaż ważna fazę Ties That Bind ogólnie wypada raczej spokojnie. Możliwe, że deweloper, twórcy serialu i scenarzyści komiksu tak mnie teraz znieczulili, że znając realia świata przedstawionego z góry łączyłem się na jedną śmierć, która nadałaby wypadkom odrobinę tempa. Bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem jest zawsze, że po prostu dodatek nie pyknęło w scenariuszu, w związku z czym nic nie pyknęło w moim sercu, kiedy zauważył „ten niezwykły zgon”. Chociaż nie miejcie mi za złe spojlera – wiadomo było że człowiek zginie, jednak to The Walking Dead!

Dwa dania na temat konstrukcji historii oraz mechaniki. Telltale Games wraz z trzecim sezonem wprowadziło The Walking Dead parę drobnych usprawnień. Podczas fazy eksploracji możemy nacisnąć przycisk „Shift”, aby szybciej się poruszać. Lepiej dostępny jest też ekwipunek, jednak w sensie spraw to myśl dużo niż drugorzędna, bo The Walking Dead pozostaje „samograjem”, grą przygodową przygotowaną razem ze „gorącymi trendami”, tudzież interaktywnym filmem, to oznacza produkcją opartą o dialogi, a nie kombinatorykę z tematami. Mówcie co chcecie, a mi takie zachowanie odpowiada.

Zmianą jest też kolejny ważny składnik – retrospekcje które używa Javier, a jakie są osadzone w klimatach z powodu wybuchu apokalipsy zombie. Decyzje podjęte w historii mogą tworzyć pomysł na jego historie z grupą, wprawdzie nie docenił tego w ramach pierwszego odcinka. Dają nam również dużo poznać historię głównego bohatera.

Ogólnie rzecz biorąc pilot nie był słaby, aczkolwiek że mi go z dobrym sumieniem ocenić jak jedyny. Sytuacje są przyzwoicie zarysowane, jednak może łatwo proste jak na grupkę, która przeszła już kilka całych lat w świecie ogarniętym zalewem żywych trupów. Niemniej niezłe aktorstwo oraz estetyczne dialogi dały mi na załapanie pierwszego kontaktu z nowoczesnymi bohaterami. A Clementine? Ona istnieje po prostu bad-assem, który pokazuje gdy się powinno załatwiać sytuacji w zombie post-apo. Podoba mi się występowanie jej w ostatniej wartości.

Będąc nowy epizod scenarzyści byliśmy coś ułatwione zadanie. Postaci zostały przedstawione, nowa rzecz również, związki nakreślono, ważna było wówczas zająć się tym co Telltale robi najlepiej – budowaniem relacje psychicznych oraz graniem tych więzi do emocjonalnego krzywdzenia odbiorcy.

Drugi aspekt to przede każdym dużo dobrze akcji, co przypadło mi do gustu po raczej ospałej ważnej połowie. Znacznie odpowiednie wrażenie zrobiła walka „miejska” z przodu Ties That Bind Part II, jak też spore hordy zombiaków w dalszym biegu. Nieumarlaki zresztą rozegrano mądrze, bo słusznie założono, że teraz tylko wielkie stada potrafią stanowić śmiertelne dla kobiet wyjadaczy w formatu Clementine oraz organizacje. Chodzący trup ścieli się więc gęsto.

Telltale Games nie zamyka się z ostatnim, iż w najnowocześniejszej serii nawiązuje do nowych wydarzeń z serialu. Przeciwnie – zdają się hołubić tym faktem, jednocześnie idąc do tematu z odrobinę własnej części. Niestety będzie dumnym spojlerem, jeżeli zdradzę, że pojawia się wątek bliźniaczo podobny do serialowo/komiksowych „The Saviors” . Od powodu nie brakuje wskazówek sugerujących, że twórcy nie dadzą nam jednoznacznych reakcji natomiast to podejrzenie znajduje uzasadnienie w opadoszczękogennej końcówce pierwszego odcinka.

Wielu miejsca poświęcono też Clementine – również jej utrzymaniu w okresach po doświadczeniach z pozostałego etapu, jak również nowszej historii. Co ciekawe, nasze wybory rozpoczęte w starych sezonach mają przełożenie na ostatnie, jaką rolą jest teraz nastolatka, a ponadto na wymiar retrospekcji które znajdujemy (i które jeszcze rozgrywamy). Gdy nie możecie zaimportować zapisu z starych odsłon, więc nie martwcie się – trzeci sezon pozwoli Wam przed podjęciem gry szybko odtworzyć kształt najważniejszych wydarzeń poprzez ręczne zaznaczenie dobrych wyborów. Gdy się domyślacie w płynny sposób proponuje toż do kilkukrotnego przejścia już wydanych epizodów, chociażby po to aby zauważyć jak umiały się toczyć dalsze losy Clementine w relacji od wyborów z czasu podstawowego oraz kolejnego.

Na brak muszę odpowiedzieć natomiast fakt, że w sezonie bycia drugiego etapu nie odczułem jeszcze ani razu wrażenia, że moje wybory posiadały jedne faktyczne konsekwencje, co stanowi jednak sztandarowym hasłem Telltale Games pojawiającym się na wstępie każdej ich gry (A New Frontier nie jest wyjątkiem). Jeżeli potraktujemy obydwa odcinki jako przedłużony prolog także bogate „otwarcie”, na co myśli wszak jednolitość tytułów, toż możemy na tę sprawę przymknąć oko, niemniej… szkoda.

Ogółem rzecz ujmując pozostała grupa Ties That Bind sprawiła o znacznie ciekawsze wrażenie z pierwszej. Jest praca, są faktyczne dramaty, są stronie z którymi wolno się utożsamiać, jest raz spore zaskoczenie na boku, które autentycznie pozostawiło mnie z ważną ochotą na morze.

Trzeci aspekt jest wreszcie niezależny od bagażu konieczności przedstawiania postaci, tworzenia dróg oraz umieszcza się o dobrą bazę, którą skonstruowały dwa poprzednie epizody. Dziwi wiec fakt, że twórcy tak niemrawo dołączyli do tematu, jakby zadowalając się w zupełności twistami, które zaserwowali nam w głównych dwóch odsłonach trzeciej serii, bądź widocznymi modyfikacjami wątków z serialu.

Zacząłem z pełnej rury również toż pełnej krytyki, przecież są i rozwiązania projektowe, jakie w współczesnym odcinku mi się spodobały. W przeciwieństwie do Ties That Bind odcinek Above The Law zrywa z graniem w wszystek sposób, że Clementine odgrywa poważniejszą osobę w akcji. Dostała odrobinę czasu, ale primo, wprowadzono obecne na siłę, a secundo, że niczego toż nie wniosło. Scenarzyści skoncentrowaliśmy się mocniej na własnych relacjach Javiera zaś jego liczby, co w sensie rzeczy pozostaje nieuniknione, mając pod uwagę fakt, że wielkim „WOW” z tyłu poprzedniego etapu było silne zmartwychwstanie Davida – lekko bucowatego brata Javiera, aktualnie obsadzone w kwestii jednego z przywódców Richmond i tytułowego A New Frontier.

Zabawę psuła mi, jak już wspominałem, oczywistość kolejnych fabularnych meandrów, jakie historia zataczała przez krótkie dwie godziny. Większość osób została dosyć topornie zakreślona, w gruncie rzeczy w oparciu o szablony znane już z serialu, z małymi modyfikacjami. Oczywiście to zawsze przyzwoita rozrywka. Jesteśmy trudne wybory, trochę akcji, parę momentów będących nas wzruszyć także toż wszystko dalej działa przyzwoicie. Szkoda tylko, iż istnieje takie… generyczne.

To absolutnie poprawny odcinek, przy którym grał się całkiem nieźle. Punkt w obecnym, że Above The Law całkowicie wyeksploatowało potencjał opracowany przez Ties That Bind. Obawiam się jednak, że scenarzyści układają się na dalsze badanie tych jednych dylematów prawych oraz tworzenie nas wielokrotnie przed tymi jednymi pytaniami. Nie przewiduje to rynek dużo sezonowi, zwłaszcza mając pod uwagę dosyć drętwe dialogi, myślące na ostatnie, że do prac nad A New Frontier oddelegowano ekipę rezerwową. Niemniej, sesja z trzecim momentem nie była zła. Była po prostu OK.

Stawało się oczywiście to czego obawiałem się recenzując poprzedni odcinek – scenarzyści zaczerpnęli zbyt mocno ze źródła potencjalnych plot-boosterów, skutkiem czego znaczną część czwartego odcinka gramy w kółko, nie posuwając specjalnie fabuły do przodu. Thicker Than Water wypełnione jest fillerami, tak egzotycznymi dla gatunku gier liniowo-kinowych, bądź użeraniem się z kilkoro popularnymi postaciami, które powinny po prostu siedzieć w cieniu do punktu ich stracenia przez scenarzystów. Zwyczajnie nudziłem się przez większość sesji.

Z rady na wykorzystanie w starych odcinkach pewnych filarów fabularnych ważna było pokusić się o oparcie Thicker Than Water o relację Javiera z Clementine. Niestety, scenarzyści zdecydowali się na zachowanie jej małej roli, co w sensie rzeczy narzuca mi wrażenie, iż młoda bohaterka poprzednich epizodów bezpośrednio do New Frontier została wrzucona, aby zachować ciągłość w kolejności oraz przyciągnąć fanów. Co znacznie, kiedy Clementine znajduje swoje pięć minut, momentalnie kradnie show, oferując nam najlepszy dylemat moralny w pełnym odcinku. Jest działającym, wirtualnym przypomnieniem tego, jak przydatne były ostatnie sezony również jak dużo serię zgubiła monotonia.

Trudno jest mi stwierdzić który jest scenariuszowy cel Thicker Than Water. Młody Gabe miał mnie jeszcze bardziej zirytować? Ok, ale obecnie wcześniej miałem go dobrze dosyć. Miałem zdobyć w mały konflikt z moją inną ekipą? Ok, wszedłem, jednak nic spośród bieżącego nie wynikło. Ciekawy wątek romantyczny rozwiązano jedną sceną, a poza tymże pełny odcinek tylko biegałem w kółko, zbierając fanty i oczekując na ostatnie aż coś się zacznie dziać, albo pojawią się postaci których los choć trochę mnie obejdzie.

The Walking Dead: A New Frontier odzyskuje dynamikę właśnie w nowej części czwartego odcinka. Mniej dużo na „wysokości” trzech czwartych epizodu takie elementy składowe wreszcie zaczynają działać zgodnie ze znajomym przeznaczeniem. Niestety stanowi to mieszanka wybuchowa – daleko relacjom pomiędzy braćmi Javierem i Davidem do wszystkich powiązań pomiędzy postaciami występującymi nawet w minionych sezonach. Oraz tylko ograniczone rozwiązanie problemu romantycznego pozostawiło mnie zadowolonym, często ze powodu na moją swoją wątpliwość co do tego, jak powinienem go zakończyć, tak wszystko zdaje mi się białe oraz nieco teatralne na miejscu relacji Clementine z Lee lub z wyprawy podjętej przez bohaterów drugiej serii. Wirtualne The Walking Dead staje się tasiemcem i to drętwym. Oczekujemy na finał, jednak już wiadomo, iż nie stanowił zatem miły sezon.

Po poprzednim elemencie byłem pełen najgorszych obaw, jeżeli należy o finał sezonu. Błądzenie bez sensie przez dłuższy godzina również nadmierne wyeksploatowanie pewnych problemów doprowadziło mnie do czasu, w którym zapomniałem o aktualnym, iż w A New Frontier występują również ciekawe, pełnokrwiste postaci, które zdążyłem polubić. Wystarczy przesłać im scenę, a całe wdzięczności serwują piękny teatr z zombie w wnętrzu, który aż wybiera się oglądać. Doskonałe miejsce znów zajął Javi i Clementine.

Z nowych dziedziny, które From the Gallows robi dobrze: wreszcie wiadomo co poeta nosił na zasadzie. Owszem, już wczas w usta i czyny bohaterów wciskane było istotne wydarzenie, a mianowicie „co dla Ciebie graczu znaczy rodzina?”, ale dyskusja ta realizowana była niezręczne, niemrawie również w gruncie rzeczy sprawiała wrażenie samego z wielu wątków pobocznych. Właśnie w tym odcinku wreszcie poczułem ciężkość oraz duży cel tego badania. Odpowiedź nie jest otwarta, i co najlepsze – The New Frontier zupełnie nie serwuje nam dobrego, słusznego morału. Od dawna w grach Telltale nie czułem tak dużo, że ostateczny wydźwięk historii zależy od moich decyzji.

Wszystkie dzięki poczuciu, że raz możemy powodować tym, jaką istotą będzie istotny bohater, Javi. Możemy wykreować go na głowę, która używa pozostać dobrą, pomimo tylu lat od wybuchu apokalipsy, albo cynika, który inspiruje się zasadom tego świata. To poziomowi znaczy siłę I New Frontier również ostatniego odcinka - pozwolono odpowiadać tym, jacy stanowią trochę do powiedzenia. Nie znacząc obecnie o kolejnych ciekawych wyborach, bardziej uniwersalnych, takich jak pomiędzy rodzajami miłości, lojalności, itd. A New Frontier zadaje dużo fajnych pytań, szkoda że po drodze potrafi gracza znużyć.

From the Gallows więc nie tylko bardzo skuteczne zwieńczenie całego czasu – odcinek dobrze prezentuje się też sam. Praktycznie wszystkie dwie godziny prezentuje świetne tempo, niemalże hitchcockowskie. Porusza się od trzęsienia ziemi, a później napięcie teraz tylko rośnie. Parę razy więcej autentycznie zaskoczyły mnie pytania na ekranie. Całość po prostu sprawia radość – cóż za zaskoczenie po miernych poprzednich dwóch epizodach.

Podsumowując – The Walking Dead: A New Frontier jako sezon prezentuje bardzo nierówny poziom. Dobry początek unosi się przez słabe odcinki trzeci i czwarty, jakie z kolei rekompensowane są świetnym finałem. Czy żałuję, że dałem szansę nowej grupie z Javierem na czele? Absolutnie nie, aczkolwiek jestem fanem Żywych Trupów w ogóle. Przeciętnym graczom polecam polować na najnowocześniejszy moment na zniżkach natomiast na pozytywne pogodzić się z faktem, że Telltale przeżywa zarówno wzloty kiedy i upadki. https://pobierzgre.org/akcji/

Ocena użytkowników 6/10

Wymagania sprzętowe The Walking Dead: The Telltale Series - A New Frontier

Minimalne: lntel Core 2 Duo 2.4 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GTS 450 lub lepsza Windows 7 64-bit

Jeżeli w 2013 roku NetherRealm Studios przedstawiło graczom Injustice: Gods Among Us, mało kto wierzył, że połączenie „Mortala z Supermanem” może odnieść sukces. Teraz, po kilku latach, otrzymujemy kontynuację, a twórcy ponownie potwierdzają, że świat potrzebuje takich bohaterów.

Nieczęsto sięgając po drugą bijatykę jestem okazję wskoczyć do trybu fabularnego, który pobudzi mnie na niemało dobrych godzin. I tak tak zaczęła się moja sprawa z Injustice 2 i oczywiście taką działalność na wstępie smakowania tej prac zalecam każdemu. NetherRealm Studios ponownie zaprasza graczy do około 4,5 godzinnej opowieści, jaka stanowi przeładowana walkami oraz akcją. Przygoda została umiejscowiona dokładnie 5 lat po części z Injustice: Gods Among Us - scenarzyści zdecydowali się na kontynuowanie wątku Batmana z Supermanem. Jednak starcia Obrońcy Gotham z Gościem ze Określeni nie są pierwszoplanowymi wydarzeniami, ponieważ Ziemia jest wiele większy problem. Brainiac postanowił przystąpić do naszej kolekcji naszą planetę, a wszyscy bohaterowie muszą stanąć ramię w ramię, aby wspólnymi siłami pokonać „Mózgowca”.

Historia nie jest oczywiście najlepszą relacją w uniwersum DC, ale na pewno najlepszą przygodą wykreowaną przez ekipę Eda Boona. Od ważnej do nowej minuty z przyjemnością poznawałem wydarzenia, w których schemat prezentacji się nie zmienił – oglądamy świetnie zrealizowane filmiki, które dynamicznie chodzą w walkę. NetherRealm Studios już wcześniej zaprezentowało nam taką atrakcję również w pełni kolejny raz pokazują jedno – ta akcja jest idealnym przyrządem do bijatyki. Jest znacznie, wątki są ciekawe, a gracze są nadzieję wypróbować wiele stron. Powinien mieć przy tym osobę, że nie istnieje ostatnie najważniejszy tryb, i tylko dostęp do prawdziwej rozgrywki, dlatego motywuję do zapoznania się spośród nim na jednym początku.

Scenarzyści wyraźnie odrobili zadanie domowe, wyciągnęli lekcje, i nawet wskoczyli na całkiem inny poziom, bo przygotowana sprawa nie jest prosta. Doskonale zbiera się wejście do gry niektórych postaci – dziwicie się „co tutaj robi Joker” lub „co istnieje nie tak ze Stresem na Wróble”? Spokojnie, twórcy natrafili na tak fajne pomysły, które zostały wytworzone z osobą. Na jednym wstępu pojawia się większe zagrożenie, ale nawet w obliczu takiego kryzysu wojownicy nie zapominają o aktualnym, że także parę lat temu obijali swoje mordy. A z bieżącego sensu wciąż pojawiają się między nimi tarcia, które ubarwiają główny wątek – sympatycznym brakiem istnieje jeszcze możliwość znajdowania w kilku scenach postaci, jaką planujemy rozegrać pojedynek… Trudno tu opowiadać o wysokich nowościach w grze, ale autorom udało się nawet w taki system przygotować dodatkowe zakończenie.

W Injustice 2 wpadamy na plejadę różnorodnych charakterów, które udało się okiełznać. Niektóre są ważniejsze, inni odgrywają epizodyczną rolę, jednak tryb spełnia naszą najważniejszą postać wzorowo – przestawia ciekawą opowieść, pozwala zająć się zaś tym samym wypróbować wiele ikon, a poza rzuca odrobinę inne światło na pytania z „jedynki”. Teraz lepiej znam zrozumieć motyw działania Supermana, który uzyskałem nową osobę. Oczywiście ze względu na ostatniego klienta łyknąłem tryb fabularnym za indywidualnym zachowaniem a wybierał ale oraz tylko jednego… Więcej. Gry Sportowe na Komputer

Bądź w współczesnej spraw fabuła mogłaby stanowić znaczniejsza? Pewnie, jednak NetherRealm Studios udało się zachować optymalny balans pomiędzy długością a przyjemną rozgrywką. Scenariusz jest naładowany akcją, nie nudzi od wstępie do tyłu również w kwocie zamyka się w stosownym czasie. Po ujrzeniu napisów końcowych postanowiłem z miejsca sprawdzić kolejne tryby.

Głównym daniem w sztuce dla wielu będzie Multiwersum. Jeśli postępowaliśmy w Mortal Kombat X toż na pewno kojarzycie Żywe Wieże, które tymże razem przybrały postać planet. Batman posiada własny ulubiony sprzęt, jaki osiągnie mu próbować nowe światy plus aktualnym jednym pomagać mieszkańcom. Podobnie kiedy w sukcesie wież, miejsca jednocześnie są dostępne przez określony czas, więc niektórzy mogą nawet nie zauważyć dostępnych zadań. Starcia są interesujące, deweloperzy ponownie ubarwiają pojedynki wrzucając do nich specjalne zdolności dla osoby, zmniejszają siłę, zwiększają prędkość, usuwając specjalne moce, blokując skoki, czy pozwalając wypróbować nowe sytuacje. Pewnie jeszcze przez wiele tygodni będziemy wydawać najróżniejsze „smaczki” tutaj ukryte, bo już wcześniejsze produkcje studia pokazały, że ekipa lubi zaszaleć.

Nie chronię, że już właśnie w niniejszym miejscu spędziłem dobrze czasu, ponieważ „multiuniwersum” pozwala najszybciej zyskać… Nowe fatałaszki. Tak, największą zmianą (oraz chyba dla wielu niewiadomą) pracy jest Sposób Gear, jaki umożliwia dosłownie ubierać bohaterów. Z czasu do czasu po ukończeniu starcia zgarniamy losowy przedmiot, który niekoniecznie przystosuje do bohatera aktualnie reprezentowanego. Twórcy stworzyli podobno tysiące poszczególnych butów, czapek, rękawic, lub te kilka schematów kolorów, więc fani zbieractwa znajdą tu grę na dziesiątki godzin. Ja zawsze nie chodzę do typów kolekcjonujących najróżniejsze gadżety, a w ostatnim przypadku… Wsiąknąłem. Świetnie jest zamknąć strój, który ubarwia wygląd bohatera, oraz w dodatku wpływa na jego statystyki. Z miejsca uspokajam maniaków sieciowych pojedynków – jednak w trakcie rywalizacji rankingowej widzimy nowe ubrania, to lecz nie powodują one na moc, albo więcej możliwości postaci. Tak w różnych trybach stroje są znaczenie, ale po usunięciu z muzyką kilkudziesięciu godzin odnoszę wrażenie, że zachowano tutaj zdrowy umiar w balansie, bo zawsze mamy wybór. Rywalizacja została znacząco ubarwiona oraz stanowi dla mnie droższa… W trakcie rozgrywki zbieramy jedną spośród niewiele walut, za jaką potrafimy kupować macierze (typowe skrzynki), w których znajdujemy kolejny sprzęt. Jeszcze w „multiwersum” pojawiają się wyzwania, za jakie zgarniamy kolejne przedmioty. To samonakręcająca się spirala, przecież nie trzeba w niej realizować.

W Injustice 2 można się również świetnie pozostawać bez zbierania ubrań, wyglądania na statystyki i odmawiania zdrowasiek za drugi schemat kolorystyczny dla osobie. Gra ponownie oferuje wybornie efektowną oraz daleko satysfakcjonującą walkę. Autorze nie zwolnili z najważniejszych aspektów starć oraz znowu runda nie regeneruje zdrowia zwycięzcy, a ładując specjalny pasek możemy za pomocą dwóch triggerow odpalić super atak, w którym przykładowo Flash przerzuca przeciwnika przez kilka wymiarów, Strach na Wróble przenosi oponenta do najgorszego koszmaru, Aquaman zatapia arenę, Batman stosuje do ataku Batmobile, Supergirl pokazuje swoje „mocne oczy”, zaś Captain Cold zamraża całą arenę. Wygląda to po prostu DOBRZE również stanowi równie efektowne.

Teraz „pasek” jest także większe dużo zaś w pełni jest najważniejszym aspektem walk. Odpowiednie jego zapełnienie pozwala kontrolować rzecz na ekranie, jednak oczywiście trzeba go równie dobrze wykorzystywać – teraz zgromadzoną „moc” możemy bez problemu dać na unik lub przełamanie combosa oponenta. Szczególnie zwiększa się ta nowa opcja, która eliminuje z gry graczy męczących przez wszystek mecz wyłącznie jeden atak, aby bez większego pomysłu wygrać starcie. Gracze otrzymują od deweloperów furtkę, która znacznie podnosi poziom pojedynków, zaś w dodatku sprawia, iż nie są one już naprawdę mocno przypadkowe. W Injustice 2 bardzo większe znaczenie zajmują własne umiejętności.

Dodatkowo w moc kluczowych elementach wykorzystamy atuty areny – wyrzucimy przeciwnika na następną miejscówkę lub zostawimy w niego jedynym z elementów miejscówki – ale choćby w tymże stanowisku zachowano zdrowy rozsądek. Znacznie łatwiej teraz zablokować lub uciec przed tymi atakami. Do gry powrócił oraz system „konfliktów”, w jakim rywale łączą się do siebie, a my określamy jaką grupę z paska przeznaczyć na starcie – jeżeli zdecydujemy się wydać dużo z oponenta, możemy zregenerować część zdrowia lub zaatakować rywala z grubszą mocą. Już kilkukrotnie miałem szansę realizować w pojedynku, w jakim rywal wydobywał się w taki procedura i później obił mordę mojej stron. To boli.

A same gry są wyjątkowo przyjemne. Ich siła została odrobinę przyspieszona względem pierwowzoru, jednak trudno mówić o przerażającej szybkości, bo autorzy kolejny raz umieszczają na bardziej taktyczną zabawę. Wszystkie ataki planują swoją energia, „czuć” je pod paluchami, a podstawowe combosy wykona nawet kilkuletni dzieciak. Standardowo im dobrze czasu przeznaczymy na rozgrywkę, tym wliczamy się łączyć sekwencje, ubarwiać je również ciągle lepiej radzimy sobie z kontrolą bohatera. Opcji taktycznych jest cała masa, zaś w nauczeniu podstaw pomaga tak dobrze wykonany samouczek.

Twórcy wiadomo nie odchodzą od Injustice: Gods Among Us, albo same nawet Mortal Kombat X, tylko pod wieloma względami nowa gra posiada własny wyjątkowy charakter. Jest doskonale, efektowniej oraz pojawiają się nowości.

NetherRealm Studios zdecydowało się na koniec męczącą kampanię marketingową, podczas której bardzo dobrze poznaliśmy wszystkie osoby. Na początek otrzymujemy 28 wojowników, a przestawiona reguła jest pełna barwnych indywidualności.

Z tychże najbardziej widocznych jest niewątpliwie Batman, Superman, Catwoman, Flash, Poison Ivy, Robin, Supergirl, Wonder Woman, Joker, Bane, Aquaman, Deadshoot, Green Arrow, Scarecrow, Gorilla Grodd, Black Canary, ale autorom udało się jeszcze wrzucić do lektury takie indywidua jak Atrocitusa, Blue Beetle'a, Cheetaha, Doctora Fate, a nawet swoje 5 minut otrzymał Swamp Thing. Zestawienie jest duże, każdy „heros” posiada inny styl, umiejętności, super atak oraz oczywiście… Niezliczony zestaw strojów do spotkania. Dodajemy do tego niewiele wersji kolorystycznych, a właściwie trudno narzekać na nudę. Jedynym problemem dla niektórych będą teraz zapowiedziane rozszerzenia, lecz „starter” wystarczy na przynajmniej kilka miesięcy, a właśnie po tym momencie zastanowię się, albo w ogóle warto inwestować gotówkę w DLC. Można jedynie żałować, że organizatorzy nie zdecydowali się na kupowanie bohaterów za gotówkę zgromadzoną w sztuce. Taki patent zbiera się u Francuzów i tutaj oraz miałby rację bytu.

Dobrze został rozegrany motyw aren, które stały związane z akcją również kupią graczom zajrzeć do kilku ikonicznych miejscówek. Odwiedzamy między innymi Metropolis, plac zabaw Jokera, statek Brainiaca, jaskinię Batmana, Gorilla City, Fortecę Samotności, bądź same Arkham Asylum . Lokacje są piękne, często obładowane najdrobniejszymi elementami i z nowymi elementami do aktywacji. Oprawa graficzna więc bez wątpienia spory atut pozycji, bo niezależnie, czy informujemy o osobach, miejscówkach, czy też efektownych super ciosach – wszystek z elementów został dopracowany. W wypadku udźwiękowienia nie natrafiłem na żaden z elementów, który sprawiłby, abym po dokonaniu gry szukał soundtracka, ale same muzyka dodatkowo nie przeszkadza. Istnieje toż po prostu dobrze wkomponowana w pełny tytuł. Choć na pewno trzeba dodać, iż w niniejszym wypadku zdecydowano się na pozycję kinową (napisy) a stanowił to faktycznie fajny pomysł – wszystkie rozmowy pomiędzy sytuacjami w angielskiej wersji brzmią autentycznie również nie są zniekształcone przez lektora, bądź i naszych aktorów.

W walce obok trybu fabularnego oraz Multiwersum odnalazłaby się jeszcze typowa drabinka (ukryta obok różnych planet), tryb sieciowy, lokalna rywalizacja oraz gildie. W sukcesie zmagań Online możemy bez problemu wziąć start w rankingowych spotkaniach, dołączyć lub stworzyć pokój, gdzie można robić, albo i brać start w zmaganiach typu „Król Wzgórz” (w lobby znajduje się kilku graczy, dwóch konkuruje ze sobą, a zwycięzca gra dalej). W sukcesie klanów możemy bez problemu stworzyć formację, wybrać herb, a później rozmawiać ze współtowarzyszami broni, przyjmować się na spotkania, a nawet walczyć „dla cała obsługi” w profesjonalnych wyzwaniach natomiast tymże jedynym zbierać kolejne skrzynki. Bardzo przy tym żałuję, że studio nie pokusiło się o kolejne warianty zabawy. Już konkurencja pokazuje, że nadszedł czas skojarzonych z grą turniejów, jakie są dostępne w struktury, jednak mogą bardzo ubarwić rywalizację. Mogę nawet sobie wyobrazić, że gracze „wykładają” wybraną liczbę macierzy, a zwycięzca zgarnia całą pulę… Stanowiła wówczas idealna integracja z całą pozycją oraz dodatkowa inspiracja do powiększania swoich wiedze.

Injustice 2 będzie dla wielu spełnieniem najskrytszych marzeń. Twórcy pokusili się o duże usprawnienia, jakie w dodatku sprawiają, że wykorzystuje jest cieplejsza z indywidualnego poprzednika. Etapy są efektowne, lista osobie pełna najróżniejszych rodzajów, fabuła to cały początek do zabawy, i jeżeli wkręcicie się w zbierane fatałaszków, przy „nowych wieżach” spędzicie dużo czasu. Oczywiście wykorzystuje nie jest pozbawiona pewnych mankamentów, ale miłośnicy gatunku znajdą tutaj treść na znacznie przyjemnych miesięcy obijania przeciwników. Można mieć nadzieję, że Ed Boon nadal będzie zależał rozwijać uniwersum DC, bowiem z dużą chęcią zobaczyłbym kontynuację tej spraw. To bez wątpienia sama z najzdrowszych gier spośród tego uniwersum.

Świat potrzebuje bohaterów, łotrów oraz dodatkowych gier od NetherRealm Studios. Twórcy Mortal Kombat ponownie zapraszają śmiałków na szarpaniny z Batmanem oraz Supermanem w skóry głównej również mogą pozytywnie zaskoczyć. Fani uniwersum DC i walk mogą robić peleryny, obcisłe gatki, maski, łapać kontrolery w ręce oraz walczyć. Jest wcale!

Ocena użytkowników 7/10

Wymagania sprzętowe Injustice 2

Minimalne: Intel Core i5-750 2.6 GHz/AMD Phenom II X4 965 3.4 GHz 4 GB RAM karta grafiki 1 GB GeForce GTX 570/Radeon HD 7850 lub lepsza Windows 7/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i3-2100 3.1 GHz/AMD FX-6300 3.5 GHz 8 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 780/Radeon R9 290 lub lepsza Windows 7/10 64-bit

Rozbudowanie rozgrywki wyszło trzeciej części Ghost Warrior na ciekawe, ale faktem jest banalna fabuła i słaba sztuczna inteligencja.

Sniper Ghost Warrior 3 przypadnie do poziomu tym, którzy oczekują z gry tylko dobrego strzelania z karabinu wyborowego w długich obszarach. Poszukujący jednak dobrej sprawy oraz ciężkich, emocjonujących misji raczej się zawiodą.

Warszawskie studio CI Games w najnowocześniejszej edycji snajperskiej produkcji wpisałoby na doświadczone w obcych grach pewniki. Korytarzowe lokacje zastąpiono otwartym światem z punktami rozrzuconymi po całej mapie, a gracz - jak w Far Cry - sam stanowi o strategii wykonania zadania. Taka pewność nie istnieje natomiast automatycznie gwarantem sukcesu.

Filmowe nastawienie do narracji na wstępu pozytywnie zaskakuje. Poznajemy historię dwóch konkurujących ze sobą braci - jeden jest uprowadzony w trakcie pracy oraz ślad po nim przepada. Drugi kontynuuje pomoc w amerykańskiej marynarce wojennej, aż dochodzi do zdestabilizowanego przez rosyjskich separatystów rejonu Gruzji. Dziwnym zbiegiem okoliczności natyka się tam na wieści o człowieku proszącym jego kojarzy.

Próby zaangażowania użytkownicy w relacja spełzają zawsze na niczym, ponieważ prowadzeniu fabuły szkodzi wspomniana wolność również dostępny świat. Wędrujemy po mapie w ruchu kolejnych ważnych celów do załatwienia czy informacji do wykradnięcia, a wątek brata przez ponad połowę gry budzi się do kilku napomknięć w trakcie rozmów. Trafianie do separatystów odgrywa zdecydowanie pierwsze skrzypce.

Chodzenie po gruzińskich regionach jest schematyczne. W kryjówce układamy się do walce oraz rozwijamy wyposażenie, możemy i zmieniać porę dnia oraz chcemy misję. Po dokonaniu zadania musimy ponownie wrócić do kryjówki, aby rozpocząć kolejne. Gracze zainteresowani tylko głównym wątkiem, i nie pobocznymi i systematycznymi aktywnościami, często będą skracać sobie drogę powrotną za pomocą szybkiej podróży. Darmowe gry Przygodowe do Pobrania

Dobór metody działania leży już w sumie w dłoniach gracza. Sukcesy nagradzane są punktami umiejętności odblokowującymi dodatkowe atuty samej z trzech ścieżek rozwoju: snajpera, żołnierza oraz cichego zabójcy preferującego bezpośredni kontakt. Temat tenże jest jednak raczej niepotrzebny, gdyż bonusy nie zmieniają diametralnie rozgrywki.

Wolność w wyjściu do punkcie prac i wiele dostępnych rozwiązań to plus, jednak oraz rzeczywiście jesteśmy w zdecydowanym etapie ograniczani. W większości przypadków wygląda na nas samo dobrze położone gniazdo snajperskie, a duzi wrogowie do zabicia praktycznie nie chodzą po bazach czy obozach, to musimy strzelić z konkretnej pozycji. W skutku większą możliwość otrzymujemy przy zabawie z wykorzystaniem pistoletów czy karabinów maszynowych.

Nie składa to zawsze, iż nie możemy ze snajperką krążyć dookoła obozowiska i długo, z ogromną satysfakcją ściągać kolejnych żołnierzy. Coraz bardziej odpowiadające jest życie niczym duch. Zakradanie się na teren wroga i eliminacja z bliska to zdecydowanie wyższe wyzwanie oraz przypomina dobre skradanki.

Dopiero przy założonej potyczce w zwarciu wyrażają się największe trudności Sniper Ghost Warrior 3. Zaalarmowani żołnierze wbiegają często pod lufę, wychodzą grupami zza rogu, a my ściągamy jednego po drugim. Zatrzymują się daleko za ochroną oraz trwają tam tak długo, aż nie spotkamy ich od końca a nie zastrzelimy. Umieramy rzadko, i gdy już to się zdarza, toż z początku banalnych błędów z polskiej strony - na dowód przeładowania broni w krytycznym momencie.

Najtrudniejsze ukazują się misje, w których nie wolno nam wywołać alarmu. Poziom wyzwania zwiększa rezygnacja z pewnej uwagi przy celowaniu i korzystanie wyłącznie na odwzorowanej realistycznie optyce karabinów, jednak jest więc sztuczne podkręcenie trudności. Wiedze na lunecie nijak się są do tego, gdzie faktycznie trafi pocisk, a dokładne mierzenie metodą jakości i braków zwyczajnie frustruje.

Kluczowym elementem psującym imprezę jest sposób autozapisów, które cofają nas do przodu misji, co często oznacza ponowne przekradanie się do idealnej pozycji strzeleckiej. Tutaj o wspomnieć, że wczytywanie zapisu z rządu menu kluczowego jest rekordowo długie. Nierzadko wczytywanie między regionami Gruzji (3 podobnej wielkości mapy) zajmowało około 4 minut.

Długość wczytywania tłumaczy częściowo grafika - Ghost Warrior 3 to najładniejsza odsłona serii. Modele postaci przypominają gumowe manekiny, ale otoczenie zapoznaje się pięknie. Naturalnie zalesione otoczenie gruzińskiej prowincji cieszy oko o każdej porze dnia. Brakuje nieco zaludnionych miasteczek, gdyż zwiedzane autem regiony momentami dają się za dużo opustoszałe. Natura przyciąga, ale ruiny oraz wszechobecne posterunki separatystów nie oferują niczego ciekawego poza znajdźkami oraz niekiedy pobocznymi celami do usunięcia.

Sniper Ghost Warrior 3 wykorzystuje część doświadczonych w przeciwnych grach rozwiązań, jednak nie czynią one do końca tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Sterowanie samochodem jest złe, spowolnione animacje strzałów w głowę wyglądają jednak tak samo, a latający dron do oznaczania wrogów przez brak stateczników kołysze kamerą tak, że można wziąć choroby lokomocyjnej.

Ostatecznie zawodzi też fabuła, która po kilku godzinach nuży, i my łapiemy się na tymże, iż nie wiemy nawet, po co powodujemy daną misję. Przerywniki filmowe to zwykle przewidywalne zwroty akcji, bezcelowo wulgarne dialogi także do bólu stereotypowe postacie, które ani na kilkoro nie wykraczają ponad ustalony szablon.

Efekt końcowy nie zachwyca. Sniper Ghost Warrior 3 potrafi sprawić trochę radości z dobrych strzałów czy zakradnięcia się nocą do bazy wroga, ale jest z powodu technicznych błędów, niezwykle słabej inteligencji wrogów oraz historii, która nie zachęca do prowadzenia przygody.

Ocena użytkowników 6/10

Wymagania sprzętowe Sniper: Ghost Warrior 3

Minimalne: Intel Core i5 6600K 3.5 GHz/AMD FX-6350 3.9 GHz 8 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660/Radeon HD 7850 lub lepsza 50 GB HDD Windows 7/8.1/10 64-bit

Rekomendowane: Intel Core i7 4790 4.0 GHz/AMD FX-8350 4.0 GHz 16 GB RAM karta grafiki 3 GB GeForce GTX 1060/4 GB Radeon RX 480 lub lepsza 50 GB HDD Windows 10 64-bit

Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to remake pełną gębą. Trzy kultowe gry zrobione praktycznie od zera sprawiły, że poczułem się o 20 lat młodszy.

Postaci Crasha, Coco czy Dr. Neo Cortexa nie trzeba być nikomu, kto posiadał szczęście dorastać wraz z podstawowym PlayStation. Kultowa seria zręcznościówek od Naughty Dog była czystym system sellerem także ze świecą szukać posiadacza konsoli Sony, który nie grałby, albo aczkolwiek nie słyszał o tej firmie. Zresztą, niech przemówią liczby: debiutancki Crash Bandicoot (1996) przybył do ponad 6,8 milionów odbiorców, zaś sequele Crash Bandicoot: Cortex Strikes Back (1997) i Crash Bandioot: Warped (1998) sprzedały się w odpowiednio 5,2 i 5,7 milionach egzemplarzy. Czapki z gór.

O burzliwej historii serii Crash Bandicoot pisałem rok temu z przyczyny 20-lecia narodzin kultowego jamraja. Dość powiedzieć, że firma własna do Activison od lat rozmienia się na lekkie i nie myślę sobie powrotu do dawnej świetności. Na wesele nowo wydana składanka Crash Bandicoot N. Sane Trilogy przełamuje złą passę oraz po deszczu multiplatformowych sequeli również nieudanych eksperymentów typu Crash of the Titans, remake oryginalnej trylogii pomaga ukoić skołatane nerwy fana dawnego Crasha.

Warto zaznaczyć, że Crash Bandicoot N. Sane Trilogy od Vicarious Visions zostało stworzone praktycznie od zera. Twórcy narzekający na domowym koncie kilka crashowych platformówek na Game Boy Advance czy Crash Nitro Kart nie dysponowali kodem źródłowym oryginalnej trylogii również pozytywnymi materiałami referencyjnymi (polecam ciekawy tekst na owy temat), więc musieli włożyć mnóstwo roli w uchwycenie ducha gier Naughty Dog, z jednoczesnym zachowaniem podstawowych elementów (sterowanie, praca kamery), a suma to obudować współczesną oprawą. Z pewnością nie było szybko, a efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Absolutnie wszystko, od intra, przez menu, aż po kształt i zawieranie stanów oraz osobie zostało pieczołowicie odtworzone, bo niestety to nazwać liftingiem czy wprowadzeniem zmian. Między poszczególnymi pozami nie jesteśmy do budowania z takim skokiem technologicznym jak 20 lat temu. Różnice graficzne wynikają dużo z projektu poziomów niż możliwości – te z "jedynki" są bardziej wydajne oraz kilka atrakcyjne. Ale no więc właśnie było przed laty. Jeżeli nie graliście ostatnio w znaczne Crashe, to włączcie sobie nawet jakiś archiwalny zwiastun czy gameplay, żeby zobaczyć, że między Crash Bandicoot a dwa lata późniejszym Warped naprawdę sporo się zmieniło. Tak pod względem grafiki jak oraz tejże rozgrywki.

Nie wynosi co ukrywać, pierwszy Crash to najmniejszy element nowej składanki, i choć mam do ostatniej sztuki ogromny sentyment, to różnica pomiędzy debiutem a sequelami jest zrozumiała na pierwszy rzut oka. W 1996 roku Naughty Dog dostarczyło miłą dodatkowo na domowy styl innowacyjną zręcznościówkę 2,5D, która składała moc pierwszej konsoli Sony, a właśnie w Cortex Strikes Back (uważanej za najlepszą część serii, choć ja wolę "trójkę") i Warped twórcy rozwinęli skrzydła. Dodali mnóstwo nowych projektów, ruchów, pojazdów czy broni, które skutecznie urozmaicały grę z udziałem Crasha, a później także Coco. Nota bene, młodsza siostra Crasha jest dziś w pełni grywalną stroną we pełnych trzech grach – wcześniej potrafili nią prowadzić tylko na dedykowanych poziomach w "trójce", a w "jedynce" nie pojawiała się w ogóle. Danie tej dróg to piękny ukłon w postać fanów Coco, natomiast nie liczcie na powstające spośród bieżącego odmiany w sposobie grania. To właściwie skin dla głównej postaci, z takim samym wachlarzem stylów również ataków o takim samym działaniu niż alternatywna sytuację z szeregiem odmiennych zdolności.

Odtworzenie światów autorstwa Naughty Dog oraz wysłanie im tej podstawy stanowiło nie lada wyzwaniem. Nowa ekipa podeszła do wszystkiej sceny z dużym szacunkiem do tematu podstawowego i udało jej się sprawić, że doskonale znane poziomy czy przeciwnicy nie robią wrażenia współczesnych wariacji. Oczywiście niektóre elementy trzeba było wykonać praktycznie w pełni po naszemu – wystarczy zajrzeć na ciekawe otoczenie Wielkiego Muru z Warped i porównać je z działaniem Vicarious Visions. Tam, gdzie w środowisku widniały surowe, zielone pagórki, teraz widzimy drogie w momenty obiekty, które doskonale pasują czasem do pierwszego zamysłu. To toż tyczy się przechodzących w obecne dodatkowo we wte przeciwników, którzy doczekali się stosownych upiększeń, jednak wtedy w dalszym ciągu susi i wyjątkowi na ważny rzut oka znajomi. https://pobierzgre.org/akcji/

Oprawie graficznej Crash Bandicoot N. Sane Trilogy niestety tak naprawdę cokolwiek zarzucić. Dobre jak brzytwa tekstury w zintegrowaniu z rządem imponujących efektów (odbicia w lodzie, woda, ogień) tworzą jednolitą oraz łagodną dla oka całość. Można co prawda ponarzekać, że całe gry hulają w 30 klatkach animacji na minutę (na wesele nic nie zwalnia), jednak tak więcej było w sukcesu innych gier. Fajnie, gdyby Vicarious Visions przyśpieszyło akcję do płynnych 60 FPS-ów, ale zabieg tego momentu nie jest szczególnie uciążliwy, zwłaszcza dla kobiet przyzwyczajonych do grup z PSX-a. Puryści mogą z serii kręcić nosem na dubbing, który siłą rzeczy musiał zostać nagrany z niedawna, i poprzez wówczas nie udało się zatrudnić aktorów podkładających głos w oryginalnej trylogii. Część z nich zarabiała jednak nad wcześniejszymi walkami z kolei Crash Bandicoot, a osoby znające Crash Twinsanity czy Crash Team Racing z pewnością rozpoznają znajome głosy. Grunt, że ekipa zarejestrowała się na medal i tchnęła nowe istnienie w atrakcyjnych bohaterów – w wybranych, na przykład Tawnę z "jedynki", po raz pierwszy w sprawy.

Takich różnic pomiędzy innymi i zremasterowanymi zabawami jest dodatkowo o wiele bardzo, jakoś nie odda się ukryć, że właśnie najbardziej hardcore'owi fani zauważą, iż w poszczególnym rozmiarze są dwie dodatkowe skrzynki do rozbicia, albo że doszła nowa animacja w niezgodzie z starym. Ważniejsze odmiany to chociażby dodanie opcji auto-save do pierwszej gry, ujednolicenie menu czy danie trybu Time Trials do każdych trzech gier. Krótko mówiąc, Crash Bandicoot N. Sane Trilogy to pomyślany i dopieszczony zestaw, który składa i rozwija dawne potknięcia i niweluje ograniczenia.

Że w porze pierwszego PlayStation zagrywaliście się w realizacje Naughty Dog, to po prostu musicie wziąć po Crash Bandicoot N. Sane Trilogy. Dziecko Vicarious Visions nie jest następującym stworzonym na kolanie remasterem, jakich ukazuje się na zbycie całe mnóstwo. Jeżeli baliście się, że uświadczymy tu prostej wymiany tekstur, dodania kilku efektów i przycięcia obrazu do panoramicznych telewizorów, więc po raz drugi rozwiewam wszelkie obawy. Crash Bandicoot N. Sane Trilogy nie wykorzystuje na nostalgii, lecz zapewnia sentymentalną jazdę w przeszłość w bardzo komfortowych warunkach. W epoce PlayStation 3 nie miałem nic przeciwko (z dobrymi wyjątkami) remasterom HD walk z PS2, i dostosowywał się prostym liftingiem ulubionych muzyk, jednak składanka Crasha to doskonale inna kategoria również stan wykonania.

Jestem pod dużym wrażeniem pracy następców Naughty Dog, którzy z podziwem dla oryginału mogliby stworzyć prawdziwie współczesny produkt. Pod względem gry to w dalszym rozwoju 20-letnie zabawy z prostymi archaizmami, a jestem zupełnie przekonany, że czasami niewygodna kamera czy detekcja kolizji nie przeszkodzi zupełnie nowemu pokoleniu graczy zajmować się przygodami najbardziej oczywistego jamraja na świecie.

Ocena użytkowników 8/10

Wymagania sprzętowe Crash Bandicoot N. Sane Trilogy

Minimalne: Intel Core i5-750 2.67 GHz / AMD Phenom II X4 965 3.4 GHz 8 GB RAM karta grafiki 2 GB GeForce GTX 660 / Radeon HD 7850 lub lepsza Windows 7

I BUILT MY SITE FOR FREE USING